8 czerwca 2013

Jestem kaleką i nie uwierzyłbyś jakie rzeczy uchodzą mi na sucho.



Arthur Trump
31 lat
psychiatra, pedał, kaleka i ateista w jednym


Urodził się w Nowym Jorku i szczerze dość ma tego miasta, ale jako że na miejskim cmentarzu spoczywa jego matka, ojciec i brat to wolał tu pozostać. Jego najbliższa rodzina zginęła w katastrofie samolotu, wyruszali na wakacje, a on miał wtedy lecieć z nimi, ale coś mu wypadło. 
Jakoś nie pogrążył się w żałobie po stracie rodziny, ale to dlatego, że potrafi myśleć trzeźwo. Wie przecież, że psychiatra z depresją, albo nawet taki, który żali się swoim pacjentom jest żałosny. 
Taki zdystansowany prawdopodobnie już był w łonie matki, chociaż trudno wyobrazić sobie zdystansowanego noworodka chociażby. Przynajmniej jego nastawienie pomaga mu w pracy i nie daje się załamać świadomością własnego kalectwa. 
Chodzi o kuli, bo może i też dlatego, że miał zawał mięśnia czworogłowego uda. Czasami nią kogoś uderzy, najczęściej tym kimś jest osoba z którą mieszka, osoba ta jest jednocześnie pacjentem i towarzyszem w łóżku oraz podczas śniadań.
Proponowali mu amputację nogi, ale on odmówił, bo lubi wszystkie swoje kończyny kiedy są w komplecie. W zamian za swoją upartość dostał ciągle odczuwalny ból i garść leków przeciwbólowych połykanych w ciągu dnia. 




Bo mogę. W przyszłości ma zamiar zostać zawodowym lekomanem. To niedorzeczne, powtórz jeszcze raz. Nie twierdzi, że psychiatria to jego powołanie. Nie rozumiem dlaczego to robisz, a to oznacza, że albo ja jestem fatalnym psychiatrą, albo ty się nie starasz w byciu pacjentem. Śmieszą go nastolatki, które samookaleczają się dla pokazu, żarty o Żydach i reszta ludzkości. To nie moja wina, ja jestem tylko kaleką. Myśli ma całkiem optymistyczne, zwłaszcza w stosunku do ludzi, którzy go obchodzą. Mogłem to zrobić, ale oszczędzam się na paraolimpiadę. Niekiedy w ramach śniadania wypija jedynie kawę i łyka tabletki. Nie przejmuj się, zawsze możemy znaleźć ładne miejsce na cmentarzu zamiast domu z ładnym widokiem. Prawdopodobnie skoro już ten jeden raz się zakochał, to drugi raz tak łatwo to nie wyjdzie. Mam kulę i zaraz ją poznam z twoim pustym łbem. 


22 komentarze:

  1. Odruchowo osłonił oczy dłonią, kiedy pomieszczenie się rozświetliło. I jeszcze przez moment nie zwracał uwagi na to, że w pomieszczeniu nie jest już sam, bo pojawił się ktoś jeszcze. Oprzytomniał właściwie dopiero w chwili, gdy Arthur zaczął mówić. I wtedy też dotarło do niego to, jak bardzo jest na siebie zły, że tak to wyszło i przez swoją nieudolność mężczyzna musiał wyrwać się ze snu i wstać z łóżka.
    - Nie rozbiłem go celowo – wymruczał na tyle głośno i wyraźnie, by Arthur mógł to usłyszeć. Jednak tuż po tym jak wypowiedział te słowa, wcale nie poczuł się mniej winien. Bo mimowolnie rozważał już, że skoro wyszedł z łóżka i zawędrował do kuchni, to mógł zapalić to cholerne światło wtedy, a nie ruszać się do włącznika po tym, jak już dzbanek z hukiem roztrzaskał się o podłogę. Przynajmniej uniknąłby skaleczenia i tym samym zmartwienie Arthura byłoby mniejsze, bo w końcu to było tylko głupie naczynie.
    - Nie chcę do szpitala, nic się nie stało – wymamrotał jeszcze, nie tyle co z niezadowoleniem, ale z coraz bardziej wzrastającym żalem. Podciągnął drugą nogę i oparł czoło na kolanie, przy czym odetchnął głęboko. Miał ochotę płakać, bo coś w nim pękło i to nie teraz, a już parę dni wcześniej, a w tej chwili po prostu nie potrafił już dłużej tego wszystkiego w sobie tłumić. Zaczął zgarniać część szklanych odłamków, które miał po swojej prawej stronie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że niektóre z nich mają na tyle ostre krawędzie, by móc pokaleczyć mu jeszcze wnętrze dłoni. Jednak dzięki temu, że czymś się zajął, trzymał się jeszcze w ryzach i nie rozpłakał się jak dzieciak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wysłuchał tego, co Arthur miał mu do powiedzenia, bo właściwie innego wyboru nie miał, skoro ten siedział przy nim i z pewnością nie pozwoliłby się zignorować i niedbały odejść przykładowo do innego pomieszczenia. Zresztą rana w stopie również utrudniłaby ucieczkę, Ian dobrze o tym wiedział i głównie z tego względu siedział w miejscu i nie próbował się sprzeciwiać.
    Chciał mu powiedzieć, że przesadza, ale w rzeczywistości mruknął tylko pod nosem coś niezrozumiałego i zaraz umilkł, nie powtarzając tego głośniej i wyraźniej. Nie chciał kłótni, bo nie miał sił nawet na wymianę zdań, zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że mężczyzna i tak by go przegadał, bo tak to się działo najczęściej. Dlatego milczał zawzięcie, zaciskając usta w wąską linię i ponad wszystko starał się kontrolować oddech, byle tylko się nie rozkleić, jednak nie dało się utrzymać tego względnego spokoju zbyt długo, bo wiedział już że Arthur go przejrzał. Przed nim ciężko było cokolwiek ukryć.
    Z oczu popłynęły pierwsze łzy, które co prawda zaraz zostały starte z policzków wierzchem dłoni, ale zaraz za nimi wzbierały kolejne, więc dalsze ukrywanie słabości wychodziło po prostu marnie, czyli tak jak w danej chwili czuł się sam Ian. Chociaż nie. On czuł się znacznie gorzej, niż marnie, bo to uczucie potęgowało się nieprzyjemnie z każdą chwilą, kiedy musiał tutaj siedzieć i znosić to, że właściwie to pozostał bez możliwości ucieczki. Poddał się Arthurowi całkowicie i czekał, aż ten skończy zajmować się skaleczeniem, a następnie oznajmi, że pora się zbierać i udać się z tym do szpitala.

    OdpowiedzUsuń
  3. W drodze do szpitala już nie płakał. Po prostu szedł przy Arthurze, a właściwie wspierał się na nim i utykał niezdarnie aż do taksówki, a następnie do szpitalnego budynku i tak samo w drodze powrotnej. Starał się nie myśleć wtedy o niczym konkretnym i dzięki temu nieco się wyciszył, przez moment przestał się też obwiniać o niestworzone rzeczy, tak jak to miał w zwyczaju w podobnych sytuacjach. I wszystko było względnie dobrze do chwili, gdy obaj wrócili już do mieszkania. W kuchni wciąż walało się roztłuczone szkło, bo jakoś nie było okazji, by je pozbierać, a to przywróciło zaraz poczucie winy, przed którym Ian próbował się bronić i myślał, że mu się to udaje. Dodatkowo dobiły go słowa Arthura, który kładł się właśnie obok na łóżku.
    - Będziesz mi to teraz wypominać? – rzucił przez ramię, jednak zaraz umilkł i ponownie ułożył głowę na poduszce. Teraz był zły na samego siebie i naprawdę nie potrzebował wysłuchiwać umoralniającej gadki swojego psychiatry, bo wiedział że i tak przy najbliższej okazji samodzielnie się za to wszystko ukarze, wyrządzając sobie przy tym znacznie większą krzywdę, niż to skaleczenie w stopę, a wtedy Arthur już na pewno nie przepuści z nim rozmowy. Teraz potrzebował swojego mężczyzny, nie lekarza. Ale nie miał zamiaru się o to dopominać, bo prawdopodobnie nie pozwalała mu na to jego urażona duma. Dlatego przytulił policzek do rogu poduszki i zagryzł mocno dolną wargę jeszcze na moment, nim znów się nie odezwał.
    - Następne na pewno nie będą już przypadkowe – mruknął cały rozżalony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie do końca wiedział, co też Arthur mógł mieć na myśli, kiedy wypowiadał ostatnie słowa, bo zwyczajnie nie potrafił się już na niczym konkretnym skupić, tym bardziej że ten był tak blisko. W pierwszej chwili chciał mu się oprzeć i pozostać już w tej samej pozycji do momentu, aż Trump będzie zmuszony wstać i iść do pracy. Jednak nie potrafił mu się wyrwać, ani jakkolwiek przeciwstawić, skoro podświadomie chciał jego ramion. Dlatego obrócił się bez żadnego oporu i spojrzał przelotnie na twarz mężczyzny. Później przytulił twarz do jego klatki piersiowej i objął go ramieniem w pasie. Wszystko w milczeniu, bo nie potrafiłby teraz powiedzieć niczego poza tym, w jaki sposób widziałby własną śmierć. Bo myślał o tym nawet w tej chwili. Rozpatrywał tę sytuację na kilkanaście różnych sposobów i chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo to było chore.
    Wiedział, że będzie potrzebował kolejnej tabletki, która ułatwiłaby mu zaśnięcie, bo po tym wszystkim czuł się zbyt rozbudzony, by usnąć samodzielnie, bez pomocy prochów, do których tak bardzo przywykł. Jednak mimo to, towarzyszyło mu również ogólne zmęczenie i chyba właśnie ono zaważyło na tym, że jednak wreszcie usnął. Wprawdzie miał wrażenie, że udało mu się to na krótko przed budzikiem, który rozbrzmiał irytującym dźwiękiem i wyrwał go z tego krótkiego snu. Czuł się przez to jeszcze gorzej, niż przedtem, ale pretensje mógł kierować do samego siebie, bo gdyby nie zebrało mu się na nocne przechadzki po mieszkaniu, to nie dość że uniknąłby nieprzyjemnej sytuacji, to może czułby się też odrobinę lepiej.
    Przewrócił się na plecy i odetchnął głęboko, z całych sił starając się trzymać nerwy na wodzy, żeby przypadkiem nie rzucić się przed Arthurem na to diabelskie urządzenie, którego dźwięk boleśnie tłukł się w jego głowie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z ulgą zarejestrował fakt, iż budzik został w brutalny sposób uciszony. I pewnie gdyby ta błoga cisza potrwała jeszcze przez kilkanaście minut, to spałby dalej, bo zmęczenie wciąż dawało o sobie znać. Na słowa Arthura uniósł nieco kącik ust, które zaraz wygięły się w krzywym uśmiechu.
    - Pewnie to, że nie dość, że jestem psychicznie chory, to jeszcze niewyżyty seksualnie – wymruczał rozespanym głosem, nie ruszając się z miejsca, ani nie otwierając oczu. Nie wspominał już o tym, że sam fakt, że tworzyli parę był niezbyt stosowny w oczach wielu ludzi, z pewnością większości. Ale dla Iana to było zupełnie normalne, bo wychodził z założenia, że przecież wciąż są ludźmi i niby dlaczego mieliby na siłę się ignorować i przepuścić szansę spróbowania się w takim związku, skoro właściwie od początku mieli się ku sobie.
    - To teraz się przekonasz, jak to jest być z kimś, kto wszystko tłumaczy swoim kalectwem – rzucił w odpowiedzi i odchylił głowę mimowolnie, tym samym dając mężczyźnie swobodniejszy dostęp do swojej szyi. - No i wreszcie mam konkretny powód do tego, żeby nie wychodzić z łóżka przez cały dzień – zauważył po chwili i uśmiechnął się lekko na samą myśl, bo marnotrawienie czasu w ten sposób, to było coś czego rzeczywiście od jakiegoś czasu potrzebował, a na co pozwolić sobie nie mógł, skoro Arthur starał się robić wszystko, byle tylko podsunąć mu jakieś zajęcie.
    Wyciągnął rękę i zarzucił ją Arthurowi na ramię, uchylił powieki i przyciągnął go do krótkiego pocałunku.
    - Naprawdę chcesz dzisiaj zostać? – zapytał, choć właściwie obojętne mu było to, jaką odpowiedź otrzyma.

    OdpowiedzUsuń
  6. - Nie chcę się ciebie pozbyć – mruknął po dłuższej chwili, kiedy mężczyzna zdecydował się przerwać spojrzenie. – Ale co ze wszystkimi pacjentami, którzy są umówieni z tobą na dziś? – zadał pytanie i zaraz po tym ziewnął przeciągle, zasłaniając sobie usta wierzchem dłoni. – Co, jeśli ktoś przyjdzie z zamiarem powiedzenia tobie, że jutro z sobą skończy, a ty będziesz się obijać w domu? – kontynuował, całkiem odruchowo sunąc spojrzeniem po suficie. Fakt, że wymyślił sytuację na poczekaniu, ale nie uważał jej za błahą. Sam pojawił się w jego gabinecie z dość podobnym oświadczeniem.
    - Najchętniej przespałbym cały dzień – odpowiedział spokojnie, obracając się lekko na bok i spoglądając na Arthura. – Ale jeśli nie przyniesiesz mi jakichś prochów, to raczej już nie zasnę – dodał tak jakby proszącym tonem, bo znał swojego faceta wyjątkowo dobrze i znał też jego stosunek do tych wszystkich nasennych lekarstw, bez których Ian nie potrafił funkcjonować. Naturalnie wątpił więc w to, że ten zezwoli na połknięcie kilku teraz, z samego rana i to tylko po to, żeby Bell mógł odciąć się od wszystkiego na znaczną część dnia. Cóż. W oczach Iana, Arthur był trochę hipokrytą pod względem przyjmowania prochów, bo sam faszerował się środkami przeciwbólowymi, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie to niezdrowe. Jednak nigdy nie miał wystarczająco dużo sił na to, żeby się z nim o to kłócić, a zresztą i tak wiedział, że zostanie przez niego przegadany, jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wysłuchał spokojnie tego, co mężczyzna miał do powiedzenia odnośnie pacjentów. Może i nie wyglądał na wybitnie skupionego, przez to że przez cały czas wodził spojrzeniem po suficie, ale jednak słuchał i Arthur nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Spojrzał na niego przelotnie dopiero wtedy, gdy ten zakończył swoją wypowiedź i nie miał zamiaru w żaden sposób jej komentować. Nie miał siły na jakieś większe wymiany zdań, zwłaszcza w tym temacie, więc wolał milczeć. Jeżeli mężczyzna lubił stawiać na swoim, to właśnie mógł się czuć usatysfakcjonowany tą ciszą ze strony Iana.
    O to, że Arthur zdecydował właściwie za niego z tą kawą, również nie miał zamiaru się kłócić. Zdawał sobie sprawę z tego, że dyskusja i wykręty nie miałyby większego sensu, dlatego dalej leżał w ciszy i postanowił czekać tak, nie ruszając się z miejsca.
    Czasami zastanawiał się nad tym, co też go podkusiło do tego, żeby wiązać się z własnym psychiatrą. Bo przecież nie miałby wielkiego problemu z tym, żeby odrzucić lub zdusić w sobie rodzące się uczucie, zwłaszcza na samym początku. I zawsze, gdy o tym myślał, dochodził do jednego wniosku. Potrzebował tego. Pamiętał dobrze, jak bliski śmierci był w dniu, kiedy został skierowany pod drzwi gabinetu tego konkretnego psychiatry. I gdyby nie on i jego podejście do sprawy, zapewne wreszcie by ze sobą skończył. Bywały momenty, gdy Ian potrafił się zadręczać różnymi myślami, które go nachodziły. Wystarczył jakiś drobiazg, zapalnik, który wywołałby w nim poczucie winy, tak jak zeszłej nocy, kiedy rozbił ten dzbanek. Wtedy mógł karcić się za to nieskończoną ilość razy, stopniowo wyolbrzymiać problem w swojej własnej głowie, cofać się w pamięci do dnia, w którym zdecydował się zamieszkać z Arthurem i żałować tego, bo przecież tak wielkim ciężarem się dla niego stawał.
    Wyrwał się z zamyślenia w chwili, gdy mężczyzna pojawił się znów w pokoju. Powiódł wzrokiem za kubkami, które zostały przez niego postawione na szafce, a później wlepił spojrzenie w jego plecy i mimowolnie słuchał tego, co mówił do telefonu. Teraz musiał jeszcze przywyknąć do myśli, że Arthur jednak zostanie dziś w domu na cały dzień i przez to nie będzie miał możliwości do tego, by wyrządzić sobie krzywdę, kiedy najdzie go na to przemożna ochota.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na szczęście Arthur nie mógł migać się od pracy dzień po dniu i wreszcie musiał się tam stawić, żeby zająć się swoimi pacjentami, bo oprócz Iana miał ich jeszcze trochę.
    Ian zwlókł się z łóżka praktycznie z samego rana, niedługo po tym, jak Arthur opuścił mieszkanie. Stopa bolała już tylko w kontakcie z podłożem, podczas chodzenia, więc naturalnie utykał lekko, kiedy przechodził z pomieszczenia do pomieszczenia. Wcześniej celowo obciążał tę nogę, tylko i wyłącznie po to, by czuć ból. Jednak ten go nie satysfakcjonował, bo znacznie zelżał i bardziej odbierany był już jako zwykły dyskomfort, a że z godziny na godzinę narastała w nim chęć samozniszczenia, to cierpiał w duchu jeszcze bardziej, niż zwykle. W głowie miał istny chaos, myśli mu się mieszały, nachodziły na siebie i nic nie zgrywało się w logiczną całość. Ian wiedział, że będąc w takim stanie nie powinien ruszać się z łóżka, tylko sięgnąć tylko po coś, co ułatwiłoby mu uspokojenie się i wtedy usnąć. I nawet, jeśli miałby być nieobecny przez resztę dnia, to nieważne, bo powinien przespać ten gorszy czas. Tyle, że tym razem Bell miał już zwyczajnie dosyć tego oszukiwania samego siebie i wszystkich wokoło. Potrzebował odreagować w sprawdzony sposób, nawet jeśli miałby później tego żałować i wysłuchiwać morałów ze strony swojego mężczyzny. Chciał… pragnął wyrządzić sobie krzywdę, jakąkolwiek, byleby wywołać na tyle silny ból, który zdołałby uciszyć jego myśli.
    Poszukując czegokolwiek, czym mógłby ponacinać skórę chociażby w kilku miejscach na ciele, czysto mechanicznie zgarnął z szafki papierosy i odpalił jednego z nich. Przeklinał pod nosem co kilka kroków, ze wzrastającą irytacją orientując się, że Arthur pochował, bądź pozbył się wszystkiego, czym można było się skaleczyć. Zapomniał tylko o szklankach, które Ian mógłby rozbić i użyć zaostrzonych odłamków, jednak na tyle zdesperowany jeszcze nie był. Przypomniał sobie o portfelu, w którym trzymał coś na tak zwaną czarną godzinę.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  9. Iana ogarnęła wręcz furia, w chwili gdy spostrzegł, że żyletka, która była misternie zawinięta w kawałek kartki, zniknęła z portfela tak po prostu. A przeszukał go dobrze, bo wyrzucił całą jego zawartość na stolik i drżącymi ze zdenerwowania dłońmi przerzucał to wszystko, w poszukiwaniu tego jednego, cholernie cennego przedmiotu. I dopiero, kiedy już upewnił się co do tego, że go tam nie znajdzie, bo najprawdopodobniej wszechobecny Arthur ją przechwycił, wtedy cisnął portfelem o podłogę i ze wzbierającymi do oczu łzami wpadł do kuchni, żeby rozbić pierwszą z brzegu szklankę, którą złapał tuż po otwarciu szafki. Zebrał kilka większych odłamków i skierował się do łazienki, po drodze chwytając za krzesło, którego następnie użył do przyblokowania drzwi. Normalnie użyłby zamka, klucza, czegokolwiek co zapewne było w normalnych mieszkaniach, tylko nie w tym.
    Zaczął od kilku szybkich cięć w raczej przypadkowym miejscu, we wnętrzu lewego przedramienia. Nie miał ochoty się z sobą bawić, bo teraz, gdy rzeczywiście był zły, a w jego głowie nadal kłębiły się przeróżne myśli, potrzebował zobaczyć pierwsze strużki krwi jak najszybciej. I dopiero w chwili, gdy je ujrzał, poczuł jak wraz z wypływającą posoką opuszczają go złe emocje. Powinien był na tym skończyć, odłożyć szkło, obserwować krew jeszcze przez jakiś czas, czekając na to, aż uspokoi się całkowicie, ale nie… podniósł wzrok na przechylone krzesło, które blokowało drzwi i uderzyła go myśl, że to dziś. Że tu i teraz może wreszcie z sobą skończyć. I to był impuls, dokładnie taki, jak za każdym poprzednim razem i kolejny raz dał mu się ponieść. Zaczął ciąć głębiej i nie ograniczał się już jedynie do przedramienia. Niedopalony papieros wypadł mu spomiędzy warg, ale nie był ważny, bo liczyła się jedynie ta krew, która spływała leniwie po jego szczupłych udach i ręce.
    Nie mógł mieć pojęcia o tym, ile czasu spędził na samookaleczaniu, bo w pewnym momencie zaprzestał rozcinania skóry i jedynie wpatrywał się w te wszystkie rany. Z przyjemnego otępienia wyrwał go dopiero huk upadającego krzesła i wtedy też Ian zorientował się o tym, że w mieszkaniu nie jest już sam. Nie był tym faktem pocieszony, to jasne, dlatego unikał wzroku zbliżającego się do niego mężczyzny.
    - Zostaw… - mruknął cicho i szarpnął się raz, jednak na nic się to nie zdało. Arthur trzymał go mocno i pewnie, chyba wiedział już jak to robić, albo po prostu Bell czuł się za słaby na to, by mu się wyrwać. – Puść mnie i wyjdź stąd – wypowiedział głośniej i jak najbardziej poważnie.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  10. Odetchnął głęboko i zatrząsł się lekko, w chwili gdy Arthur zaczął mówić. Ian wiedział, że ten mu się przeciwstawi, że nigdy nie zgodzi się na to, by mógł w spokoju wyrządzać sobie krzywdę dalej. Każde kolejne słowo, które wypadało z ust mężczyzny bolało. Bolało, bo wszystko się zgadzało i jak zwykle, jego ukochany psychiatra wcale się nie mylił. Zawsze trafiał z każdym podejrzeniem, potrafił wysnuć co Bell czuł, a nawet to, co miał zamiar powiedzieć. I to było dobre pod wieloma względami, bo czasem po prostu brakowało mu sił na to, by poprawnie wyrazić to, co miał na myśli, a Arthur umiejętnie go w tym wyręczał. Teraz jednak to nie było takie dobre. Znacznie lepiej byłoby, gdyby ten choć jeden raz był w błędzie, żeby źle ocenił sytuację i pozwolił Ianowi zostać w łazience sam na sam z chorymi myślami. Żeby zaufał mu i nie zabierał szklanych odłamków i najlepiej, by podrzucił mu jeszcze prochy nasenne i butelkę alkoholu.
    Ian zacisnął powieki, chcąc powstrzymać cisnące się do oczu łzy, ale to nie było takie proste, kiedy każde słowo trzymającego go przy sobie Arthura, trafiało prosto w jego najczulsze miejsca w umyśle, od czego aż zaczął cały drżeć.
    - Zostaw mnie – powtórzył jeszcze głośniej i wyraźniej, niż poprzednim razem. Nie szarpał się już, skoro wiedział, że i tak nie da sobie rady z silnymi ramionami mężczyzny. W zamian zaczął nerwowo sunąć palcami po poranionych udach, nie zważając na to, że krew wchodzi mu pod paznokcie. Potrzebował tego bólu, chciał go spotęgować i przy okazji wyłączyć się na wszelkie inne bodźce, ale w obecnej sytuacji to wcale nie było łatwe.
    - Wcale byś mnie nie chciał, gdybym był normalny! – wykrzyknął nagle i pewnie gdyby nie stan, w jakim się znajdował, zaskoczyłby tym samego siebie. A tak, zwyczajnie się rozkleił i podjął się kolejnych, desperackich prób wyrwania się z uścisku.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  11. Czuł tylko ogarniającą go złość, która wręcz rozpierała go od wewnątrz i nijak nie mógł się jej pozbyć, ani choćby zagłuszyć, poprzez rozdrapywanie świeżych ran na nogach. Miał ochotę uciec, zniknąć, cokolwiek, byle nie słuchać tych bredni.
    - Przestań odwracać kota ogonem, mówię o tobie. Jesteś popieprzony i kręci cię to, że chcę się, kurwa, zabić! – wyrzucił z siebie znów, przynajmniej w ten sposób dając upust swojej złości. Chciał uderzyć Arthura w czuły punkt, chociaż ten jeden raz. Wszystko, byle dał mu święty spokój. Wprawdzie nie zastanawiał się długo nad tym, co chciał powiedzieć, bo po prostu wykrzyczał pierwsze, co przyszło mu na myśl, ale to nie znaczyło, że kłamał. Tak właśnie czuł i było mu z tym jeszcze ciężej, kiedy to sobie uświadomił.
    Szarpał się jeszcze przez chwilę, nie zwracając już uwagi na łzy, płynące mu po policzkach. Tracił siły bardzo szybko, co było zrozumiałe, skoro był już tym wszystkim wycieńczony, zwłaszcza psychicznie. Wreszcie poddał się i rozluźnił, zaraz opierając głowę o ramię Arthura. Zamknął znów oczy, bo nie miał zamiaru patrzeć na bałagan, jaki tutaj urządził. Widok krwi również zaczynał go razić.
    - Zostaw mnie, proszę cię, idź już stąd – wyjęczał praktycznie na jednym wydechu. - Sam się pozbieram i ogarnę – zapewnił jeszcze, choć z rozedrganym głosem nie mógł brzmieć zbyt wiarygodnie. Tym bardziej nie dla jego własnego psychiatry, który obchodził się z nim jak najostrożniej i wiedział, że nie powinien ufać mu do końca.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  12. Oparł się o chłodną ścianę plecami i odetchnął kolejny raz głęboko. Nie otwierał oczu przez dłuższą chwilę, ponieważ nie było takiej potrzeby, skoro doskonale wiedział, co ujrzy, gdy tylko uchyli powieki. Nie musiał też nawet patrzeć na Arthura, by wiedzieć, co właśnie robił, bo charakterystyczny dźwięk przesypywanych tabletek w opakowaniu, które mężczyzna zawsze trzymał przy sobie, Ian rozpoznałby wszędzie.
    Nie chciał nic więcej mówić, czuł się wystarczająco podle z tym, co już powiedział. Zwykle był człowiekiem spokojnym i opanowanym przede wszystkim, a to, jak się przed momentem zachował, tylko dodatkowo go przybijało. Kochał Arthura pomimo wszystko, nie chciał go krzywdzić w żaden sposób, ale wiedział… był cholernie pewien tego, że wreszcie będzie musiał się od niego odciąć. Że się zabije. Niczego nie był tak bardzo pewien, jak właśnie tej jednej rzeczy.
    Wreszcie zdecydował się unieść powieki i zmusić się do tego, by się podnieść i doprowadzić do stanu użyteczności. Ale kiedy wstawał, podpierając się z jednej strony umywalki, a z drugiej brzegu wanny, wszystko nagle wydało mu się piekielnie trudne. Wszystkie rany dały o sobie znać w chwili, gdy Ian się wyprostował i w tym momencie najchętniej wyłączyłby ten ból, bo wcale mu nie pomagał. Skupiał się na nim aż za bardzo, a to utrudniało wykonanie nawet najprostszej czynności, jak przykładowo ściągnięcie z siebie koszulki. Uporał się z tym jednak, choć w międzyczasie zaklął pod nosem, ale gdy pozbywał się z siebie bokserek, tak mocno zagryzł wargę, że udało mu się milczeć. Przeszedł ostrożnie do wanny, usiadł i sięgnął do kurków, żeby odkręcić wodę, która trysnęła na niego z wiszącej nad głową słuchawki. I na tym mógł zakończyć swoje poczynania, bo tak było mu bez wątpienia dobrze.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  13. Siedział tak w bezruchu i mimowolnie patrzył na to, jak zabarwiona krwią woda znika w odpływie. I normalnie byłby w stanie spędzić w ten sposób kilka godzin z rzędu, kompletnie tracąc poczucie czasu, jednak dzięki temu, że w życiu towarzyszył mu Arthur, nie miał nawet okazji do tego, by kiedykolwiek mógł zasiedzieć się tak we wannie, w łóżku czy gdziekolwiek indziej.
    Trącony w głowę, odruchowo zwrócił swoją uwagę na wciąż siedzącego na podłodze mężczyznę. Nieco nieobecnym i zmęczonym spojrzeniem powiódł po jego twarzy, a słysząc słowa, które padły chwilę później, tylko bardziej chciało mu się płakać, ale zdusił to w sobie, poprzez przygryzienie dolnej wargi aż do bólu. Nie odpowiedział mu niczym, bo zwyczajnie się na to nie czuł. Dlatego zaraz uciekł spojrzeniem do sufitu i oparł głowę o brzeg wanny, zupełnie nie przejmując się lecącą mu na twarz wodą.
    Gdyby tylko mógł, z bólem cofnąłby każde „kocham”, które kiedykolwiek kierował do Arthura, oraz wszystkie gesty, dowody swojego uczucia, dosłownie wszystko co wskazywało na to, że czuł się do niego przywiązany i przez co nie wyobrażał sobie bycia z kimkolwiek innym. Tak byłoby mu znacznie łatwiej odciąć się od tego wszystkiego, nie towarzyszyłoby mu to cholerne przeświadczenie, że z każdą kolejną blizną na ciele, rani też swojego mężczyznę. Mógłby zniknąć z dnia na dzień, nie przejmując się tym, że ktoś będzie cierpiał z tego powodu. Jedynie takie przemyślenia zapełniały jego głowę w tej chwili i nijak nie mógł się ich pozbyć.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  14. Kątem oka zauważył ruch, więc nie musiał nawet spoglądać na Arthura, by wiedzieć, że ten za moment pojawi się tuż przy nim i do siebie przygarnie, nawet pomimo możliwych protestów. Dlatego Ian czekał już na niego podświadomie, choćby niewiadomo jak bardzo próbował sobie wpierać, że go nie chce, nie potrzebuje i nie kocha, tylko ze względu na to, by prościej było mu odejść.
    Pozwolił mu się do siebie przyciągnąć, następnie objąć i spleść z sobą palce dłoni. Nie było to dla niego żadną nowością, bo zazwyczaj przesiadywali we wannie razem, z czystej przezorności Arthura, który zawsze wolał mieć pewność, że kiedy będzie obecny, to przesunie w czasie samozniszczenie Bella. Było to trochę samolubne z jego strony, bo gdyby rzeczywiście go kochał, pozwoliłby mu na śmierć, której ten przecież tak bardzo pragnął. Tak było przynajmniej w mniemaniu Iana, który samego aktu samobójstwa nie uważał za przejaw egoizmu.
    - Co ty zrobisz, kiedy wreszcie mi się uda? – zadał pytanie wciąż drżącym od emocji głosem. Nadal chciało mu się płakać, a gdyby mógł, rozsypałby się na drobne kawałeczki i wraz z zakrwawioną wodą wpadłby do odpływu. Na samą myśl zatrząsł się kolejny raz i zacisnął powieki, a swoją głowę ułożył w zagłębieniu szyi mężczyzny.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  15. Wsłuchiwał się w ten ukochany głos i próbował się uspokoić. Może nawet by mu się to udało, gdyby nie fakt, że odpowiedź mężczyzny w nawet najmniejszym stopniu go nie usatysfakcjonowała.
    - Najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś zdecydował się wyprzeć mnie z pamięci całkowicie – wypowiedział powoli, dokładnie dobierając każde słowo. Potrzebował maksymalnego skupienia, bo ból i uporczywe pieczenie każdej rany strasznie go rozpraszały. – Żadnego rozpamiętywania, doszukiwania się w czymkolwiek mnie i tego, co było czy mogło być – kontynuował, ale na tym urwał swoją wypowiedź i wypuścił dłonie Arthura ze swoich tylko po to, by móc przesunąć palcami po obejmujących go przedramionach. Czuł się dziwnie z tym, co mówił. Zupełnie, jakby właśnie miał zamiar się z nim pożegnać na dobre. Ale chciał go przygotować na tę ewentualność, której a ni jeden, ani drugi nie mógł przecież wykluczyć. Chciał mieć pewność, że Arthur w końcu pogodzi się z jego śmiercią, że nie stoczy się, ani nie zacznie sobie wpierać, że mógł jakoś temu zapobiec. On miał po prostu ciągnąć dalej swoje życie, karierę i wszystko, jakby nigdy nie spotkał na swojej drodze tak popieprzonego desperata. I chciał mu to teraz powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle, nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa więcej. Za to zadrżał wstrząsany płaczem i po prostu się temu poddał.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  16. W końcu uspokoił się na tyle, by się nie rozklejać. Dłonie wciąż drżały mu lekko, ale nie zwracał na to uwagi, tak samo jak przestał myśleć o nowych ranach na udach i ręce. Nigdy nie miał pewności co do tego, czy faktycznie potrafił wyprzeć ten ból i dyskomfort, czy to woda przynosiła jakąś ulgę.
    Pochylił głowę lekko, po to by sięgnąć ustami do obejmującego go przedramienia i dopiero wtedy postanowił wyplątać się zwinnie i wyjść z wanny. Nie miał ochoty dłużej tam siedzieć. Złapał za ręcznik i wytarł się nim niedokładnie, nie zważając na świeże rozcięcia, z których wciąż wydobywała się krew. Następnie opuścił łazienkę. Wciągnął na siebie jedynie pierwsze z brzegu bokserki, które wyjął z szuflady, zaraz po wejściu do sypialni. Wtedy zbliżył się do łóżka i usiadł na nim również czysto machinalnie. Właściwie, to miał wrażenie, że ktoś zupełnie inny steruje jego ciałem i sam nie ma na to żadnego wpływu. Jakby większość jego duszy wyparowała, tak zwyczajnie, bo odczuwalna wewnątrz pustka była wręcz dusząca. I z takim uczuciem padł na plecy i mimowolnie utkwił spojrzenie w suficie. Otępienie powoli ustępowało z każdą kolejną minutą. Wszystkie głębsze i płytsze rozcięcia na ciele zaczęły znów o sobie przypominać, ale Ian nie miał zamiaru nic z nimi robić. Tak, jak leżał, tak pragnął teraz zniknąć, a przy okazji zabrać Arthurowi każde wspomnienie o sobie, po to by nie musiał w żaden sposób cierpieć.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  17. Słysząc pytanie, Ian z całych sił zacisnął dłonie w pięści i przygryzł boleśnie dolną wargę. Nie chciał na nie odpowiadać, choć wypowiedzenie ledwie jednego słowa, które mogłoby stanowić trafną odpowiedź, wcale nie musiało być takie trudne. Wystarczyłoby jedynie rozchylić usta i wyrzucić to z siebie, następnie umilknąć. Ale Arthur dobrze znał odpowiedź. Szanse były naprawdę nikłe, on musiał o tym wiedzieć, w to Ian nie wątpił. Uznał więc, że wypowiedzenie czegokolwiek w tej chwili i w tym temacie jest co najmniej zbędne. Zresztą nie chciał przerywać tej ciszy, która zdawała się być kojąca. Pomyślał nawet, że dobrze by było choć na parę chwil zapomnieć o tym, jak beznadziejnym człowiekiem się stawał, bo naprawdę nie widział w sobie już żadnych pozytywów, a to strasznie ciążyło.
    Zebrał się na to, by podnieść się do siadu, następnie dalej w milczeniu obrócił się w stronę Arthura i tak po prostu usiadł na jego biodrach okrakiem, dłonie opierając lekko na jego torsie. Przez dłuższą chwilę obserwował jego twarz i nie poruszył się ani odrobinę, nie zdradzając swoich zamiarów, o ile w ogóle jakieś miał. Nawet się nie uśmiechnął, jakby uniesienie chociażby jednego kącika ust stanowiło dla niego problem nie do przejścia; z oczu wciąż bił ten cholerny smutek, którego nie mógł się wyrzec. I w jakiś pokrętny sposób mógł wyglądać z tym wszystkim pięknie, nawet jeśliby brać pod uwagę wszelkie blizny pokrywające jego ręce, nogi, a nawet klatkę piersiową. Jednak do samego siebie czuł odrazę, nic więcej.
    Wreszcie odetchnął głębiej, tym samym starając się odrzucić negatywne myśli i pochylił się w przód, by oprzeć czoło o ramię swojego mężczyzny, a w następnej kolejności przesunąć rozchylonymi wargami po odznaczającym się obojczyku.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  18. Obecnie chyba nie dbał o to, jak zostanie zapamiętany przez innych ludzi. Może dawniej, kiedy miał wrażenie, że życie ma jakikolwiek sens, to i przykładał do tego jakąś wagę, miał powód by się strać. Ale z czasem wszystko zaczęło się walić i tracić sens, więc nic dziwnego że Ian całkowicie zmienił swoje podejście do życia. Teraz nieszczególnie interesował się tym, jak i czy w ogóle ktokolwiek będzie o nim pamiętać, choć czasem rozważał i dochodził do wniosku, że najlepiej byłoby, gdyby nie został zapamiętany wcale. Żeby po prostu przepadł, a wspomnienia o nim zwyczajnie się rozpłynęły. Głównie miał na myśli Arthura i jego dobro, bo przecież ostatnim czego mógłby dla niego chcieć, to krzywda.
    Przywykł już do tego, że jest w jego życiu ktoś, kto praktycznie codziennie widzi te wszystkie blizny, a nawet ich dotyka. Wcześniej miał z tym niemały problem, najchętniej schowałby się w sobie, naciągając na siebie ubrania, które skutecznie przysłaniały wszelkie pamiątki na jego ciele. Dopiero przy Arthurze nabrał do tego jakiegoś dystansu i przestał się zanadto ukrywać.
    Nie opierał się w chwili, gdy Arthur zdecydował się unieść jego głowę i odpowiedział na pocałunek chętnie. Nawet nie odciągnął jego ręki od poranionej nogi, pomimo odczuwalnego dyskomfortu przez to, że w pewnym momencie palce przesunęły się zbyt blisko świeżych rozcięć. Nie mógł przewidzieć, ile jeszcze będzie miał okazji do tego, by czuć jego usta na swoich czy ciepłe dłonie na ciele chociażby. Dlatego miał zamiar upajać się tą chwilą i czerpać z niej jak najwięcej, zupełnie jakby jutro miało nie istnieć.
    Ujął jego twarz w obie dłonie i z początku oddawał każdy pocałunek lekko i nienachalnie, tak jak to miał w zwyczaju, dopiero stopniowo nieco zwiększając intensywność kolejnych.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  19. Bez zbędnych protestów poddał się woli Arthura i odchylił głowę tak, jak ten sobie tego życzył. Co prawda był nieco niezadowolony z tego, że tak nagle został zmuszony do przerwania pocałunku, jednak uczucie zawodu zaraz odeszło, a dokładniej w chwili gdy poczuł jego usta, które wraz z językiem rozpoczęły spokojną wędrówkę w dół szyi. I równie dobrze czas mógłby stanąć w miejscu, a świat zacząć się walić, bo dla Iana nie liczyło się nic, zupełnie nic, poza mężczyzną którego miał w tej chwili pod sobą. Był dla niego wszystkim i Bell mógłby mu to wręcz wykrzyczeć, gdyby nie cholerna pewność tego, że niedługo przyjdzie mu pożegnać się z własnym życiem. Dlatego zamiast mówić cokolwiek, Ian wczepił swoje palce w krótkie włosy Arthura i odciągnął jego głowę stanowczo, głównie po to, by móc wejrzeć w jego oczy. Ale to trwało jedynie sekundy, bo zaraz ponownie przywarł do jego ust własnymi, równocześnie napierając na niego sobą i zmuszając go do tego, by znów się położył. I przerwał pocałunek dopiero, gdy już osiągnął swój cel. Wtedy przeniósł się z ustami na jego żuchwę, następnie szyję z której zboczył na ramię, ale zaraz przeszedł pod obojczykiem i znalazł się na klatce piersiowej, przez co musiał zsunąć się odrobinę z bioder mężczyzny, po to by móc spokojnie brnąć dalej.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  20. Poruszył się na nim intuicyjnie, w chwili gdy poczuł dłoń Arthura na swoim kroczu. Mimo to nie przestał błądzić ustami po jego ciele, jedynie zwolnił odrobinę i wydał z siebie ciche westchnienie, równocześnie wypychając biodra lekko, by naprzeć na jego rękę i poczuć ją bardziej. I to było takie dobre, bo wszelkie nieprzyjemne myśli opuszczały jego głowę i wszystko kręciło się głównie wokół tego, co właśnie się działo. I wcale nie potrzebował dodatkowych bodźców, żeby czuć się tak dobrze, bo już wystarczająco podniecała go świadomość tego, że oto ma pod sobą swojego mężczyznę i że może dać mu trochę przyjemności. Dlatego zaraz i tak uciekł od jego dotyku i zszedł jeszcze niżej, by w końcu wylądować na podłodze i usadowić się pomiędzy nogami Thrumpa. Teraz chciał się nim zająć, głównie z powodu tego, że nieczęsto miał do tego okazję.
    Wsunął palce za materiał luźnych spodni, które mężczyzna miał na sobie i po prostu pociągnął do siebie, zsuwając mu je z bioder wraz z bielizną. Niby donikąd się nie spieszył, a jednak nie miał ochoty na zbędne owijanie i droczenie się z nim w ramach gry wstępnej. Uniósł się nieco i ustami odnalazł miejsce na jego ciele, od którego chwilę temu się oderwał. I tak dotarł z pocałunkami do podbrzusza, a następnie przeszedł na udo, na którym widniała dość sporych rozmiarów blizna po operacji, powoli nabrzmiewającą męskość jedynie muskając wargami przelotem.

    Ian Bell

    OdpowiedzUsuń
  21. Ian chciał umrzeć i nic nie mogło być bardziej pewne, niż to jedno stwierdzenie. Od poprzedniej, nieudanej próby, wyznaczył sobie kolejny termin i krył się z tym umiejętnie, a z czasem zaopatrzył się w odpowiednie środki i narzędzia.
    Łącznie jego przygotowania trwały około miesiąc. Przez cały ten czas musiał zachowywać całkowitą ostrożność, gdy podbierał Arthurowi należące do niego leki i każdego dnia starał się stwarzać pozory normalności. Co prawda nie mógł mieć stuprocentowej pewności na to, że jego facet wierzył w te wszystkie udawane gesty i wyuczone uśmiechy, ale mimo to ani razu nie podniósł alarmu, ani nie zaczął patrzeć na niego podejrzliwie. Ianowi jak najbardziej było to na rękę.
    W przeddzień tej kolejnej, planowanej próby samobójczej, udało mu się zdobyć całą fiolkę prochów, którymi nałogowo faszerował się Arthur. Wszystko dzięki temu, że miał on tendencję do pozostawiania ich w kieszeniach spodni, które trafiały do kosza w oczekiwaniu na wypranie. I właściwie to zaważyło na tym, by pożegnać się z życiem właśnie dzisiaj.
    W pierwotnej wersji miał zamiar jedynie zażyć te prochy i zapić je alkoholem, a następnie położyć się do łóżka i spokojnie zasnąć. Jednak po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że raczej nie udałoby mu się dopiąć swego, nie robiąc przy tym bałaganu wkoło siebie, bo zawsze istniało pewne ryzyko, że dałoby się go jeszcze odratować, w razie gdyby Arthur miał zjawić się w domu niespodziewanie szybciej i zastać go w stanie totalnego odlotu. Dlatego wiedział już, że na samych lekach nie będzie mógł poprzestać. O swojej sekretnej żyletce, trzymanej do czasu w portfelu mógł już dawno zapomnieć, po tym jak Arthur ją przechwycił ostatnim razem. Ale zdobycie nowych żyletek wcale nie było trudne. Wystarczyło jedynie wyjść do najbliższego sklepu i tam je zakupić, bo przecież nie chciał znowu podcinać sobie żył roztłuczonym szkłem, niczym ostatni desperat.
    Równo w południe otwierał już butelkę czerwonego wina. Wybrał słodkie, bo na takie właśnie miał w tej chwili ochotę, a teraz miał ten czas, by zrobić coś tylko i wyłącznie dla samego siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tabletki czekały już na niego rozsypane na kuchennym blacie i minęło kilka chwil, nim pierwsza, a później następna, wylądowała w jego ustach. Każda kolejna poszła w ślad za poprzednią i popita zostawała łykiem wina. Nie spieszył się nigdzie, a jego ruchy były wręcz machinalne – wcale nie wyglądał na rozdygotanego i zdesperowanego samobójcę, jakim w istocie był.
      Kiedy skończył łykać tabletki, w butelce miał jeszcze około połowę alkoholu, więc zabrał go z sobą do łazienki. Tam przygotowany był już zestaw czterech nowych żyletek, a wanna wypełniona była bardzo ciepłą wodą. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Rozebrał się niespiesznie, patrząc przed siebie, a gdy stał już całkowicie nagi, chwycił ponownie za butelkę i pociągnął z niej kilka większych łyków, po to by bardziej zaszumiało mu w głowie. Dopiero wtedy wszedł ostrożnie do wanny i ułożył się w niej możliwie jak najwygodniej. Nabrał wody w obie dłonie i zmoczył sobie twarz oraz włosy. I trwał tak przez jakiś czas, jakby na coś czekał. Dosłownie. Ale w rzeczywistości pragnął wyprać się z uczuć w całości. Chciał przestać kochać, chciał mieć możliwość wymazania się z kart pamięci kogokolwiek, kogo w życiu spotkał, a później chciał już tylko czuć palący ból. Ból rozchodzący się po całym ciele, od koniuszków palców u stóp, po cebulki włosów na głowie.
      Kilkanaście minut później, woda była już znacznie chłodniejsza i mętna od krwi, płynącej z każdej rany, którą zadał sobie Ian. Na brzegu wanny leżała już tylko jedna z czterech żyletek. Ta ostatnia wciąż tkwiła w jego drżącej dłoni, pozostałe dwie musiały się gdzieś zawieruszyć. Oba przedramiona rozcięte były wzdłuż, od przegubów po łokcie, podobnie z udami, gdzie przepaści w skórze było znacznie więcej, lecz w tej chwili nie dało się ich dostrzec przez zabrudzoną wodę. Alkohol połączony z niewyobrażalną dawką leku niewątpliwie już działał, co skutkowało silnymi zawrotami głowy, oraz nudnościami. Bell tracił kontakt ze światem i najprawdopodobniej nawet zdawał sobie z tego sprawę. Pytanie tylko, czy cieszyłby się z tego, gdyby mógł spojrzeć na siebie z boku?
      Na umywalce leżała kartka, a na niej krótkie i niewyraźne przepraszam.

      Usuń