10 czerwca 2013

Nic nie trwa wiecznie :)


 To miał być jeden z ostatnich, najlepiej dopracowanych skoków. Nawet najmniejszy detal był ściśle przemyślany. Byli zawodowcami, nie mogli pozwolić sobie na żaden banalny błąd. Z każdym zachodem słońca byli bardziej zadowoleni z siebie. Z siebie i swoich działań. Cieszył ich brak przeszkód a powinien raczej martwić. Może gdyby tak się stało, uważaliby bardziej. Rozglądaliby się wokół, ujrzeli to, co umknęło ich oczom.
W sekretariacie liceum imienia Johna Kennedy'ego od kilku dni leżało wymówienie podpisane czytelnym podpisem 'Charles Wayne'. Miał on wykupione dwa bilety w jedną stronę do słonecznej Australii, w pięknej lokalizacji na wybrzeżu. Spotykając ich przed kamienicą z niewielkim ogródkiem czuło się emanujące od tej dwójki szczęście. Wśród wszechobecnego na nowojorskich ulicach marazmu byli przerywnikiem od scen stresu i pośpiechu. Dała się zwieść obietnicom męża, wizji szalonej i spontanicznej wyprawy, zupełnie nieświadoma tego, że prawdziwym powodem nie była wielka i romantyczna miłość ale przymus ucieczki.
Ten wieczór spędzała sama w domu. Charles spóźniał się, nie odbierał telefonów. Kiedy jej komórka w końcu wydała z siebie dźwięk na wyświetlaczu nie pojawił się wyczekiwany kontakt, ale jej współpracownik z policji. Kiedy wsłuchiwała się w jego słowa, oczy jej rozbłysły. Zerwała się z miejsca. Nie czekała na Charlesa, miała okazję spełnienia swojej zawodowej ambicji - dorwania szajki o nazwie Takers.
Alison pożegnała młodszego pana Wayne, który jak zwykle ukradkiem, bladym świtem wymykał się z jej mieszkania. Czując niesamowitą ekscytację miała dziwnie niespokojne myśli. Poważnej i profesjonalnej pani agent drżały dłonie, jakby przeczuwała, że w powietrzu wisi coś niebezpiecznego, bliżej jednak niezidentyfikowanego. Wzięła głęboki wdech, jakby rześkie poranne powietrze miało ją uspokoić i zaradzić coś na te dziwne dolegliwości. Tylko dlaczego nie mogła znaleźć sobie miejsca, uspokoić się, zrelaksować? Zupełnie jakby cofnęła się w czasie do początków kariery i stresu jaki towarzyszył jej przy pierwszych poważnych akcjach.
Wayne miał przed sobą poważną akcję. Ostatni skok, od którego była zależna cała ich przyszłość. Być albo nie być. Odkąd spotkał się z panną Alison był dziwnie szczęśliwy. Nie przeszkadzało mu nawet to, że pochodzili z dwóch różnych, zupełnie od siebie odległych światów. Cieszył się każdym wieczorem spędzonym z dziewczyną, każdą nawet krótką chwilą w jej towarzystwie. Liczył na to, że kiedy już będzie po wszystkim, kiedy emocje opadną odważy się zrobić to, na co tak długo czekał. Był pewien, że chce spędzić z nią swoje życie, gdzieś daleko od przeszłości i miał nadzieję, że Ali zechce tego samego.
Są chwile, kiedy FBI i Policja w Nowym Jorku łączą razem swoje możliwości. Wszyscy agenci i funkcjonariusze zostają zwołani i wdrożeni do planu idealnego, mającego na celu ujęcie groźnej szajki przestępców terroryzujących miasto. W takich chwilach ekscytacja i pasja mieszają się ze strachem o własne życie. Wygrywa jednak ukryta potrzeba adrenaliny i mocnych wrażeń.
Czas do wieczora biegnie wyjątkowo szybko. W dwóch miejscach szykują się do skoku dwie różne organizacje. Prawna i przestępcza.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto dla korzyści własnych gotów jest swoją duszę zaprzedać samemu diabłu. Dla takiej osoby nie liczy się lojalność, nie ważne są więzi, szacunek i szczerość. Skąd FBI wiedziało o planach i szczegółowym scenariuszu tego wieczoru na zawsze pozostanie tajemnicą. Schemat był niezwykle prosty: napad i oblężenie. Potrzask a potem walka o honor i własne życie. Jak to jest kiedy w zostaje się pokonanym zanim zdąży się powiedzieć ostatnie słowo i zejść ze sceny? Kilkuosobowa grupa w starciu z tak liczną obławą. Krzyki, bębniące w uszach odgłosy strzałów. Pragnąca awansu Bella Wayne tak jak kilkunastu innych policjantów wciska się na pierwszy plan, linię ognia, sama nie waha sie użyć broni. Alison kiedy orientuje się co jest grane zamiera w bezruchu. Do oczu cisną jej się łzy. Wydaje z siebie niemy krzyk widząc padające na ziemię ciało młodszego pana Wayne. Kilka strzałów oddanych przez funkcjonariusz Wayne okazuje się celnymi. Stres nie pozwolił jej powstrzymać morderczej salwy mimo iż w ostatniej chwili widzi, jak przywódca grupy ściąga z głowy kominiarkę. Dopiero wtedy, kiedy jest już za późno pada na kolana przy mężczyźnie jej życia, którego nie znała. Ból jest kilkukrotnie większy. Rozpaczliwie rozgląda się wokół próbując reanimować. Ktoś z jej kompanów odciąga zszokowaną kobietę. Kurz opada. Słychać ciężkie oddechy. Na zimnej posadzce leży kilka ciał, policjantów i obiektów, którzy mieli zostać pojmani. Takers kończą swoją sztukę, w ostatnim akcie, zasypiają na zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz