30 kwietnia 2013

Hodie mihi, cras tibi

Nauczyciele mówili mi głąbie
Robili zakłady, że skończę w rynsztoku
albo w sądzie albo skończę przy dworcu
Po maturze każdy niby wierzył we mnie od początku,
ale chuja żaden z nich tu nie przeżyłby po zmroku


Benjamin per Ben Monroe
tak Marylin to córka syna wujka z poprzedniego małżeństwa ojca babci. Czy jakoś tak
20.01.1990 
 ale tą datę każdy powinien znać
Zajęty ładnym wyglądaniem na łóżku.
 
Większość ludzi żyje stereotypami. Młoda dziewczyna z brzuchem, to od razu szmata. Chłopak w rurkach to gej. Jak ktoś żebra na ulicy to od razu nierób i leń. Podczas, gdy dziewczyna została zgwałcona, chłopak ma po prostu taki styl, a żebrak stracił wszystko, nie z swojej winy. Ludzie są z reguły podli, próbują podbudować swoją samoocenę, nie przyjmując do wiadomości, że mogą kogoś tym zranić.
Wszystkie te założenia, że jest pedałem, lalusiem, typowym złym chłopcem, co co tydzień ma inną, sprawiały, że na jego twarzy pojawiał się drwiący uśmiech. Typowe. Ludzie uważają, że jak innych obsmarują będą tacy fajni. W końcu oni nie mają wad.  Są idealni i czyści jak łza. Gd im się coś zarzuci to od razu afera.
Denerwują go tacy ludzie. Może i nie jest najbystrzejszym, najinteligentniejszym, najpiękniejszym człowiekiem na świecie, ale już dawno nauczył się akceptować samego siebie. Podczas gdy w szkole cała tak zwana szlachta, znęcała się nad innymi, on wolał miarowo odbijać za szkołą piłkę. Podobno był doskonałym aktorem. Nawet jak go coś dotknie, on pozostaje niewzruszony. Dałby im jeszcze pretekst do dalszego zaśmiewania się z jego skromnej osoby. A on w końcu im nic nie zrobił. 


 on jako on||wszyscy i nikt||noty


 ..........................................................................................................................................................

Dobry wieczór :).  Karta nie za dobra wiem, zakładki będą uzupełniane jutro dziś już nie mam na to czasu. Na zdjęciu Dylan Forsbeg. Na wszystkie wątki i powiązania jak najbardziej, ale dwóm linijkom mówimy nie ;]

12 komentarzy:

  1. [Dobry wieczór. Ja jestem chętna na wątek. Zacznę! O ile dasz mi pomysł :D]
    Alison McCall

    OdpowiedzUsuń
  2. [To ja ładnie przywitam i wyrażę chęć na wątek. Podejrzewam, że chęci z Twojej strony również są więc i dobrze. Tylko z tym pomysłem na jakiś konkretny wątek czy też relacje to z mojej strony trochę słabo. Ale z chęcią zacznę jak coś podrzucisz :)]
    Rosemary Stranger

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jeżu, ja jestem w czarnej dupie z tymi watkami, wiem, ale chodź do mnie.
    Benjaminy są wspaniałe, ten też pewnie jest.]

    Catherine Westwood

    OdpowiedzUsuń
  4. [Kasieńka się w nim zakocha, nie ma bata. A to, co on z naiwną panną zrobi to już jego sprawa tylko i wyłącznie. *O*
    Mogliby się spotkać kiedyś tam w antykwariacie jej taty, jeśli Benjo chodzi czasami do takich miejsc, potem by się to jakoś potoczyło. ~]

    Catherine Westwood

    OdpowiedzUsuń
  5. [Brat babki siostry wuja trzeciej żony wpadł na pomysł aby Ben i Ali poszli razem na bankiet. Oboje bardzo niechętnie przystali na tę propozycję no ale się zgodzili pod warunkiem, że przed bankietem spędzą ze sobą jeden dzień by się jakoś poznać, czy coś. I wątek mógłby się zacząć jak przychodzą na to spotkanie i Ali się potyka i wpada do komórki. Benjamin nie wie co się dzieje i idzie sprawdzić. Nie widzi Ali i wchodzi do tej komórki, która się potem nie chce otworzyć no i siedzieliby w tej komórce xD.]
    Ali

    OdpowiedzUsuń
  6. [Oh dobra, może być. Jeżeli Ben się czasem lubi poruszać, to mogą biegać razem po parku ;)]

    Każdy kto znał Rosemary doskonale wiedział, że wyrwanie jej ze szpitala graniczyło niemal z cudem. Pani doktor wkładała w tę pracę sto procent siebie, często zapominając o życiu prywatnym, przyjaciołach, rodzinie czy znajomych; co nie rzadko doprowadzało do drobnych kłótni(tutaj zazwyczaj z rodziną, bo pozostali jakoś potrafili zrozumieć jej zaangażowanie). Jednak, kiedy już Rosemary opuściła szpital dla kogoś, owy ktoś powinien czuć się naprawdę wyjątkowo, bo jak to podkreśla sama Stranger, rzadko kiedy wychodzi ze szpitala, jeżeli nie ma naprawdę poważnego powodu. Tym bardziej, że główna rezydentka uwielbiała organizować im konkursy "dwa tygodnie w szpitalu i robicie samodzielny zabieg". Każdy rezydent był w stanie poświęcić dwa tygodnie prywatnego życia dla samodzielnej operacji, ot co. Ale przejdźmy do rzeczy. Rose czasami wychodziła ze szpitala. Wtedy, albo spotykała się ze znajomymi lub po prostu siedziała w domu i czekała nie wiadomo na co. Jak gdyby coś, miało jej nagle spaść z nieba, ot co. Obecnie współlokatorka kobiety była na wyjeździe co oznaczało zero rozrywki, no chyba, że nagle w drzwiach pojawiłaby się jakaś dobra duszyczka, która postanowiłaby wyrwać Rosemary z jej klatki.
    Rosemary Stranger

    OdpowiedzUsuń
  7. [To wszystko przez to zdjęcie. Utkną razem w tej komórce i będą tam siedzieć dopóki ktoś się nie zjawi w mieszkaniu tej babki xD. I zaczynasz, zaczynasz :)
    Ali

    OdpowiedzUsuń
  8. Antykwariat ojczulka był mały, jak to antykwariat, ale dobrze wyposażony i — jakkolwiek to nie zabrzmi — piękny. Wprawdzie niektóre miejsca tonęły w kurzu, bo ani Catherine, ani jej młodszy brat nie wyrabiali się już z usuwaniem go, ale to tak naprawdę jedynie nadawało charakter temu miejscu. Na zewnątrz panował gwar, ludzie przepychali się między sobą, pędzili do pracy, domu, szkoły czy czego tam jeszcze; ale tu był spokój. Praktycznie zawsze był. Pośród wszystkich tych książek, starych ozdób, adapterów, płyt winylowych, porcelanowych wyrobów, złotej biżuterii można było poczuć się spokojnie. Bez ulicznego hałasu, a nawet i niektórych problemów dnia codziennego.
    Dziewczyna całym swoim sercem kochała to małe, zaciszne miejsce. Niby mogłaby teraz się kształcić, pójść na jakieś studia, coś ukończyć, pracować gdzieś, gdzie są większe zyski. Ale nie. Nie robiła tego nie tylko z powodu wiecznego niezdecydowania i braku pomysłów na dalsze kształcenie się, ale i dla taty. Bo ojczulek był chory. Nikt nie wiedział na co, ale był. Od dobrych dwóch miesięcy męczył go kaszel, zawroty głowy i wieczne zmęczenie. Chodzili po lekarzach, ale leki, które mu przepisywano, nijak nie pomagały. Dla siebie w sumie też. Chodzenie pośród półek ze starymi tomiszczami, czytanie powieści w fotelu za ladą, tuż po burzy, kiedy można otworzyć okna na oścież, i popijanie herbaty, nawet doradzanie kompletnie nieznajomym osobom — to sprawiało jej przyjemność.
    Kiedy do środka wszedł klient, Catherine była na zapleczu. Thomas za to radośnie go przywitał mimo faktu, że mężczyzna raczej nie tego chciał.
    Nastolatka skierowała się nieco chwiejnym krokiem w głąb sklepu, z rękoma pełnymi nowych-starych zdobyczy wujka, który musiał się nieźle namęczyć, żeby je zdobyć.
    Przystanęła wpół drogi, widząc, że klient nieco przysłania jej punkt docelowy i zarumieniła się lekko, jak to miała w zwyczaju. No pięknie, trzeba będzie się teraz odezwać...
    — ... przepraszam? — mruknęła nieśmiało, poprawiając ułożenie ciążących jej niemiłosiernie na przedramionach książek.

    Kasieńka. ~

    OdpowiedzUsuń
  9. — Dziękuję...
    Catherine odetchnęła ciężko i podeszła wolno do regału, próbując pozbyć się czerwonawych wypieków z twarzy. Przełknęła ciężko ślinę i odłożyła balast na stołek nieopodal (nie licząc jednak dwóch cieniutkich, starych komiksów o Kapitanie Ameryce, które swe miejsce miały właśnie na najwyższych półkach przy tej ścianie), po czym wbiła nieśmiałe spojrzenie w chłopaka.
    — Cóż... jeżeli mógłby pan to — w tym momencie zamachała delikatnie wcześniej wspomnianymi przedmiotami przed sobą, dodatkowo jeszcze bardziej się rumieniąc — położyć tam, u góry, obok tego ciemnego pudełka, byłabym panu naprawdę bardzo wdzięczna.
    Dziewczyna była kurduplem. Krasnalem, liliputem, dzieciuchem czy czym tam jeszcze. Zwykle ledwo sięgała komuś do ramion, więc nie dziwnym chyba było, że nawet w tak prostej czynności musiała się kimś wyręczać lub na wszelkie sposoby próbować dotrzeć na samą górę przykładowo dzięki dwóm taboretom ułożonym jedne na drugi i tak dalej.

    Kasieńka

    OdpowiedzUsuń
  10. [Nie marudzić, bo mi się podoba :D ]

    Alison wychowała się bez rodziców. Przez wiele lat mieszkała w Domu Dziecka i tam się wychowywała. Jej rodzicom odebrali prawa rodzicielskie, gdyż byli oni uzależnieni od alkoholu, a nikt z rodziny nie raczył się tym zainteresować. Wszyscy zwrócili uwagę dopiero kiedy dwuletnia Ali została zabrana do sierocińca. Jednak wtedy było już za późno.
    Panna McCall miała akurat to szczęście, że jej rodzice się zmienili i wyszli z nałogu. Zajęło im to bardzo wiele czasu ale w końcu im się to udało. Przyjechali nawet po swoją córkę, przeprosili ją za wszystko, a ona do nich wróciła. Alison zawsze marzyła o prawdziwej rodzinie, więc nic dziwnego, że zgodziła się wrócić do rodziców. Nie była już dzieckiem. Ba! Była już pełnoletnia i miała się wyprowadzać do własnego mieszkania.
    Lubiła swoją rodzinę chociaż czasami działa jej na nerwach. Tak jak ostatnio. Jedna z jej ciotek wymyśliła sobie, że ma iść na bankiet z synem jej szwagierki. Niby wszystko pięknie cacy tylko szkoda, że ona tego syna w życiu na oczy nie widziała! Nie lubiła czegoś takiego i miała wielki problem z tym aby się na to zgodzić. W końcu jednak zgodziła się lecz pod warunkiem, że spędzi z nim cały dzień by móc go poznać.
    Siedziała właśnie w mieszkaniu ciotki i piła herbatkę. Co jakiś czas wyglądała przez oko, bo chciała sprawdzić, czy jej kolega już idzie. W końcu jednak zaprzestała tego i wdała się w rozmowę o kulturze ze swoją cioteczką.
    Dzwonek do drzwi. Pani Smith wstała z krzesełka i poszła otworzyć drzwi. Szeroko uśmiechnęła się na widok chłopaka, wycałowała go jak własnego syna, a potem pożegnała się i sobie poszła.
    - Nieźle nas wrobili, co? - uśmiechnęła się delikatnie Alison i wstała z krzesła. Podeszła do chłopaka, a w międzyczasie poprawiła swoją granatową sukienkę, która się nieco ściągnęła. - Alison McCall. Wystarczy Ali - przedstawiła się i wysunęła rękę w jego stronę.
    Ali

    OdpowiedzUsuń
  11. [wątuś?:D]

    Primrose

    OdpowiedzUsuń
  12. Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Alison. Ścisnęła delikatne jego dłoń i z powrotem usiadła na kanapie. Nie widziało jej się takie bezczynne stanie i dlatego postanowiła usiąść. Nic w tym dziwnego, prawda?
    - Mam jednak nadzieję, że nie zostanę Twoim wrogiem - powiedziała śmiejąc się. Otrzepała swoją sukienkę z niewidzialnego pyłku. Odgarnęła też niesforne kosmyki z czoła. Nigdy nie miała większych problemów z nawiązywaniem nowych znajomości ale teraz czuła się naprawdę dziwnie.
    - Czasem mam ochotę ich zabić za to, że tak majstrują przy moim życiu. Po raz pierwszy kazali mi przyjść na jakiś bankiet - przyznała. Jakoś trzeba było nawiązać rozmowę, więc postanowiła tak właśnie zrobić. - Zaraz wrócę... Idę po jakiś kompot - powiedziała i tak też zrobiła. Wstała z kanapy i pomaszerowała do komórki. Zapaliła światło, weszła do środka. Wzięła słoik z kompotem i wtedy zdała sobie sprawę, że te drzwi od środka nie mają klamki! Na domiar złego pękła żarówka przez co z ust Ali wydobył się cichy pisk. Zaczęła pukać i walić w drzwi z nadzieją, że ktoś ją usłyszy. Miała dziwne wrażenie, że albo Ben jego głuchy albo w domu ciotki są ściany przez, które nie przechodzi żaden dźwięk.
    Widząc, że raczej na pomoc nie może liczyć, przeszła kawałek i usiadła na zimnej podłodze.
    Ali

    OdpowiedzUsuń